Surowa Boliwia. Dziewicze krajobrazy i rajd Dakar
Boliwia to jeden z najrzadziej odwiedzanych przez turystów krajów Ameryki Południowej, co wcale nie znaczy, że najmniej warty uwagi! To jedno z dwóch państw na tym kontynencie bez dostępu do morza, jednak góry i płaskowyże z nawiązką rekompensują ten drobny brak. Kosmiczne wprost widoki gwarantuje Salar de Uyuni – rozległe solnisko, na które wybrała się nasza Ewelina 🙂 I choć temperatura dała jej mocno w kość, Boliwia pozostała w jej sercu do dzisiaj. Zapraszamy do lektury!
Bienvenidos a Bolivia
Do Boliwii wybraliśmy się przy okazji dłuższego pobytu w Peru. Po kilku godzinach oczekiwania w niekończącej się kolejce przed urzędem migracyjnym, otrzymaliśmy pozwolenie na opuszczenie kraju. Teraz czekała nas jeszcze tylko jedna kolejka przed urzędem boliwijskim. Wszystkie formalności zostały dopełnione i mogliśmy zostać na terenie kraju legalnie do 30 dni. W moim przypadku wiza nie była potrzebna, jednak nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Kiedy jedni robili już pierwsze zdjęcia tuż za przejściem granicznym, inni musieli się jeszcze trochę nagimnastykować, aby móc wyruszyć w głąb tego niezwykłego kraju.
Komu w drogę, temu czas!
Od dobrych kilkunastu godzin poruszamy się po Boliwii autobusami. Przewoźnicy przekrzykują się na dworcach kolejowych, nie ma tu speakera, głośników czy tablicy z rozkładem jazdy. Choć panuje niewyobrażalny chaos, staramy się wsłuchać w hiszpańskie okrzyki dobiegające z poszczególnych agencji turystycznych. W końcu udaje nam się kupić bilet, ale o której dokładnie odjeżdża nasz kolejny autobus… jeszcze nie wiadomo. Szybko odczuwamy brak asfaltu, a autobus często zatrzymuje się na środku drogi. Ze względu na górskie położenie kraju, temperatura w nocy szybko spada poniżej zera, a pojazdy nie są ogrzewane. Dlatego zakładamy na siebie wszystkie ubrania, które spakowaliśmy, włącznie z ciepłym zestawem z alpaki, którego części regularnie dokupujemy na trasie. Mimo tak szczelnego ubioru, nadal pozostaję najbardziej rzucającym się w oczy gringo, czyli człowiekiem przybyłym z dalekiej Europy.
Nie tracąc czasu śpimy głównie w autobusach i na dworcach, przez które nocą przechadza się tylko boliwijski zimny wiatr. Budynki nie są zamykane, dlatego temperatura wewnątrz nie zachęca nawet do małej drzemki, my jednak nie mamy wyjścia. Nie ma tu sklepu więc i o kubku gorącej herbaty można tylko pomarzyć. Nie mamy internetu oraz zasięgu. Nasze peruwiańskie numery telefonów po prostu tutaj nie działają, od przekroczenia granicy z Peru nie ma z nami żadnego kontaktu.
Na mapce po lewej stronie widoczna jest Arequipa w Peru, z której wyruszyliśmy do Puno na Jeziorze Titicaca, w pobliżu którego przekroczyliśmy granicę. Następnie udaliśmy się do stolicy La Paz i słynnej Cochabamby i dalej w kierunku południowym na pustynię Salar de Uyuni. W kolejnych dniach dotarliśmy jeszcze bliżej Chile i Argentyny.
Boliwijskie Altiplano
W autobusie również niełatwo o spokojny sen, Boliwijki zahaczają nas swoimi tobołami, ludzie stoją po kilka godzin w wąskim przejściu, przez nieszczelne okna wdziera się górskie powietrze, jest już tak zimno, że o 2:00 w nocy zeskrobujemy szron z szyb! Ze względu na suche powietrze ciężko jest oddychać, przeraźliwe zimno wręcz zatyka gardło, a z ust lecą kłęby pary nawet gdy nie rozmawiamy. Jedziemy całą noc, czas na ostatnią przesiadkę. Po kilku dniach podróży i co najmniej 4 różnych autobusach, docieramy cali i zdrowi do części centralnej Boliwii. Czeka tu na nas lokalna część płaskowyżu Altiplano. Zdążyliśmy jeszcze wymienić dolary na bolivianos i to co mamy przy sobie musi nam wystarczyć na kolejne 5 dni. Choć z pewnością opuściliśmy już turystyczną enklawę Ameryki Południowej, dopiero teraz zaczyna się nasza największa przygoda, ruszamy bowiem w rejony, gdzie nie ma wody i prądu. Nasz docelowy kierunek eskapady to południe Boliwii, regiony graniczące z Chile i Argentyną. Czas zapomnieć o wygodach, tu zaczyna się prawdziwa Ameryka Południowa!
Rajd Dakar na Solnej Pustyni
Oficjalna nazwa naszej destynacji to Salar de Uyuni czyli Pustynia Solna. Położona jest aż 730 km na południe od stolicy Boliwii – La Paz. Dotarcie do niej zajęło nam trochę czasu, wliczając nockę na dworcu, dojazd autobusem, potem minibusami i na końcu jeepem z napędem 4×4. Mówiąc o pojazdach warto wspomnieć słynny Rajd Dakar, który w 2014 roku przebiegał przez teren Uyuni, a przez kolejne lata również gościł na ziemiach Boliwii. Trasa prowadziła od miejscowości Uyuni przez Pustynię Solną, kierując się dalej na południe do pozostałych państw. Uyuni znane jest nam bardzo dobrze, właśnie w tym punkcie przesiedliśmy się do jeepa, rozpoczynając naszą podróż w najtrudniejsze miejsca. Nie ma tutaj wytyczonych dróg, dlatego dobra orientacja w terenie to podstawa. Nieprzypadkowo właśnie Boliwia została wybrana na trasę Rajdu Dakar.
Wschody i zachody słońca na pustyni bez piasku
Temperatura na największym solnisku świata (ponad 10 km2) nie rozpieszcza. To tu postanowiliśmy ubrać się na styl boliwijski. Kraj ten nie jest drogi – na ciepłą kurtkę, długie kolanówki i pełne rękawiczki nie wydacie więcej niż 50 zł 🙂 Salar de Uyuni to nic innego jak ogromne solnisko, czyli to co zostało po wyschniętym słonym morzu. To właśnie spękana ziemia, na której w promieniach słonecznych odbija się biel soli, tworzy niecodzienne widowisko. Bezkresne połacie soli bardzo przypadły nam do gustu. Całą powierzchnię pokrywa skorupa, pod którą znajduje się bogata w lit solanka. Choć przez kilka godzin mijaliśmy tylko rosnące gdzieniegdzie kaktusy i porozstawiane flagi, na koniec dnia czekało nas jeszcze jedno widowisko – zachód słońca. Pustynia to wspaniały punkt do obserwacji wschodów i zachodów słońca, które odbywają się tutaj niezwykle szybko. Magiczne 30 sekund i rozgrzana kula całkowicie zniknęła za horyzontem.
Zobacz też:
Znajdujemy schronienie w pomieszczeniu zbudowanym w całości z soli, w końcu cały czas znajdujemy się na środku Pustyni Solnej. Stoły i krzesła w izbie jadalnej przykryte są kolorowym obrusem. Siedzimy najbliżej pieca, który jest trochę za mały by ogrzać wszystkich podróżnych. Mamy jednak latarkę, możemy coś przekąsić i napić się ciepłej herbaty – taki napój wypity pierwszy raz od 3 dni cieszy niesamowicie. W pomieszczeniu jest jeden kran na 30 osób i leci z niego lodowata woda, a łazienka nie ma okien, dlatego rezygnujemy z dłuższego przebywania w tym miejscu. Na podłodze wysypany jest piasek, natomiast łóżka zrobione są z bloków kamiennych. Nie zdejmujemy żadnych ubrań, raczej nakładamy na siebie kolejne warstwy. Wieczór upływa na długich rozmowach przy winie i grze w karty.
Siła natury
Pierwszy blask poranka szybko stawia nas na nogi. Niezwykle trzeba uważać na promienie słońca, średnio co 3 godziny nakładamy na twarz grubą warstwę kremu z wysokim filtrem UV. Pustynia położona jest na wysokości 3653 m n.p.m., dla porównania najwyższy szczyt Polski Rysy ma wysokość 2499 m n.p.m. Po drodze mijamy kilka zabudowań, zdają się być jednak opuszczone, widzimy zamurowane wejścia i zamknięte sklepy. Wg PKB na mieszkańca Boliwia to najbiedniejszy kraj Ameryki Południowej. Nie martwimy się na zapas, nasze auto wypakowane jest po brzegi jedzeniem, plecakami i bakami z paliwem. Po drodze mijamy tory kolejowe, jeden z czynnych wulkanów i liczne laguny jak Laguna Colorado czy Verde. W Reserva Nacional de Fauna Andina Eduardo Avaroa podziwiamy żyjące w naturalnym środowisku flamingi, które dobrze latają, potrafią pływać, a do tego są całe różowe. Obiad zjemy z widokiem na stado tych niezwykłych ptaków.
Tutaj warunki dyktuje wiatr, charakterystyczny dla Boliwii surazos, który znacznie obniża temperaturę powietrza i rzeźbi przedziwne formacje skalne. Spod jego dłuta wyszły słynne dzieła jak Arbol de Piedra, czyli drzewo skalne i nazwana na cześć słynnego hiszpańskiego malarza pustynia Dali, pełna surrealistycznych skał. Widzieliśmy gejzery wyrzucające słup wody i pary wodnej o temperaturze wrzenia i ogromny kocioł z nieustająco bulgoczącą wodą. Ogrzani nieco przez magmę zalegającą głęboko w ziemi, udaliśmy się do Aguas Termales, gdzie woda osiąga 40 stopni Celsjusza. Pożegnaliśmy się z ciekawą formacją roślinną o nazwie puna występującą wysoko w górach, zostawiliśmy również za sobą wulkan Licanca.
Prorocza wizja świata
Ostatnią część podróży wyznaczyliśmy przez zwały błota i topniejącego śniegu. Naszym poczynaniom w tym trudnym terenie ochoczo przyglądały się udomowione lamy oraz zupełnie dzikie wikunie. Na koniec poczuliśmy się jak prawdziwi bohaterowie książek Lema, stąpający po nie odkrytej planecie. Występująca w Andach formacja roślinna Yareta jeszcze bardziej potęgowała ten nastrój. Około 3 km od Uyuni czekała na nas ostatnia niespodzianka…cmentarzysko pociągów. W okolicznych kopalniach wydobywano surowiec, który następnie transportowano na szeroką skalę. Kiedy kopalnie podupadły, porozrzucano na środku pustyni za miastem liczne lokomotywy i wagony. Sceneria trochę jak z horroru, chyba więc czas obrać kierunek północ, gdzie czeka sam Wirakocza – bóg i stwórca świata.
Boliwia – Indianie Keczua i Ajmara
Podczas pobyt w Boliwii, zainteresowała mnie postać prezydenta kraju, który objawiał się w postaci billboardów, murali, plakatów, pocztówek czy nawet portretów w sklepach spożywczych. Prezydentem Boliwii od roku 2006 do 2019 był Evo Morales Ayma. Miał on szóstkę rodzeństwa, jednak czworo dzieci umarło z głodu. Pochodzi z rodziny górniczej, dlatego ukończył tylko szkołę średnią. Za młodu uprawiał kokę, a w kampanii wyborczej proponował rezygnację z akcji wspieranej przez USA dotyczącej likwidacji plantacji koki. Najistotniejszy jest z pewnością fakt, iż był on pierwszym indiańskim prezydentem Boliwii. Jako spadkobierca prekolumbijskich tradycji przemawiał w języku ajmara, uczestniczył w tradycyjnych ceremoniach i nosił sweter z alpaki 🙂 Dewiza państwowa, którą można dziś przeczytać na każdym bolivianos brzmi: LA UNION ES LA FUERZA (JEDNOŚĆ JEST SIŁĄ). Z tym hasłem i kilkoma jeszcze bolivianos w kieszeni opuszczamy niebywale dziewiczą przyrodę Boliwii.
Ewelina
P.S. Jeśli chcielibyście zobaczyć Salar de Uyuni, proponujemy kontakt z naszym Działem Grupowym 🙂