Najlepsze niespodzianki w podróży
Czasem dokładnie planujemy swoje wakacje, a czasem idziemy na żywioł i zdajemy się na los! Jednak w obydwu sytuacjach, na miejscu mogą na nas czekać przeróżne niespodzianki, niektóre miłe, a inne niekoniecznie. Dziś wspominamy różne wydarzenia, o których nie mieliśmy pojęcia przed wyjazdem, a dzięki którym nasze wypady były jeszcze bardziej udane niż zakładaliśmy! Oto nasze najpiękniejsze niespodzianki w podróży!
Czerwone ferrari na florenckim placu (Roma)
Podróżując można najczęściej natknąć się niespodziewanie na różne festyny, uliczne koncerty czy popisy artystów. Ba! Można nawet zobaczyć, jak niektórzy tworzą arcydzieła kredą na chodniku! Ja natomiast, będąc we Florencji, zupełnie przez przypadek natrafiłam na Ferrari. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby to było jedno czerwone Ferrari (w końcu to właśnie we Włoszech narodziło się to piękne auto). Ale nie! Było to całe mnóstwo Ferrari, najróżniejsze modele zaparkowane na Piazza della Libertà!
Wybierając się na ten plac chciałam zobaczyć XVIII-wieczny Łuk Triumfalny i Porta San Gallo, ale cóż… Rzuciłam na nie tylko pobieżnie okiem, gdyż całą moją uwagę skradły piękne, czerwone samochody. Łuk i brama musiały poczekać do następnej wizyty we Florencji 🙂


Parada Gigantów w Calelli (Dominika)
Kiedy padło pytanie o najpiękniejsze niespodzianki w podróży, od razu pomyślałam o Calelli. Byłam tam podczas naszego city breaku w Barcelonie. Czekałam na przyjazd grupy, żeby pomóc w zakwaterowaniu. Następnego ranka miałam już lecieć do domu, więc została mi jeszcze jedna bardzo ważna rzecz do zrobienia, mianowicie ZAKUP PAMIĄTEK. Wybrałam się więc na zakupowy szał, buszując wśród wielu sklepów przy głównej ulicy, przeglądając magnesy, kubki, breloki oraz różne inne dziwne wynalazki. Trzeba przyznać, że wyobraźnia nie zna granic, jeśli chodzi o sklepy z pamiątkami. Kiedy byłam już przy kasie, zauważyłam, że dużo ludzi zaczyna się gromadzić przy wejściu, słychać było muzykę. Po prostu musiałam zobaczyć, co się dzieje! Przepchnięcie się naprzód, z moim metrem sześćdziesiąt nie jest problemem, więc zrobiłam to sprawnie. To, co ujrzałam, sprawiło, że się uśmiechnęłam – natrafiłam na mini paradę gigantów, niczym na La Merce 🙂 Widziałam podobne kukły gigantów podczas zwiedzania Barcelony, a teraz wielkie postacie wesoło skakały do muzyki tuż przed moim nosem (oczywiście nie same, w środku siedzi człowiek). Wiedziałam, że to będzie idealne na naszego Instagrama, więc wszystko zostało udokumentowane. To była bardzo miła niespodzianka tego dnia (nie licząc pysznych churrosów na kolację ;)).


Zobacz też:
Tańce wywijańce
Kończąc tekst przypomniałam sobie jeszcze jedną sytuację! Był wieczór w Calelli i pilot naszej grupy (Maciej – pozdrawiam!) zabrał nas na imprezę z tzw. lokalsami. Udaliśmy się do baru, a tam naszym oczom ukazały się wielkie beczki z winem (w barze zamawiało się dzbanek z „wkładem” owocowym do sangrii, a wino samemu nalewało się z beczki). Muzyka dudniła (na szczęście nie było to typowe klubowe łubudubu), a typowe hiszpańskie kawałki z Enrique Iglesiasem na czele rwały wszystkich do tańca! Przy stoliku obok naszej grupy siedziała cała rodzina. Przyglądałam się im, gdyż wśród nich była starsza pani (na oko w wieku ok. 85-90 lat), która wzięła pod pachę pewnego młodego, przystojnego Hiszpana i wywijała na parkiecie niczym dwudziestolatka! Patrzyłam i wprost nie wierzyłam, ile energii ma ta pani! Wszyscy klaskali i tańczyli, bawiła się cała rodzina – to było niesamowite!
Formuła II na Marina Circuit (Basia)
Do Abu Dhabi trafiliśmy w lutym 2017 roku właściwie przypadkiem. Wracaliśmy z dłuższej wyprawy, mieliśmy cały dzień na przesiadkę w Dubaju, a na dodatek czekała nas zmiana lotniska. Postanowiliśmy więc wypożyczyć samochód i odwiedzić sąsiedni emirat, by zobaczyć Meczet Szejka Zayeda. Meczet okazał się być jeszcze bardziej olśniewający niż się spodziewaliśmy, ale prawdziwe niespodzianki czekały nas w drodze powrotnej! Choć zabrakło nam czasu, aby odwiedzić Ferrari World, to w przylegającym do niego centrum handlowym natrafiliśmy na wystawę samochodów – od pięknych, stylowych oldsmobili do smukłych i eleganckich wozów sportowych. Drugą niespodzianką okazały się być treningi Formuły II na słynnym torze Marina Circuit. Pewien czas spędziliśmy tutaj na “łapaniu w obiektyw” super szybkich bolidów, które mijały nas w ułamkach sekund. Nie było łatwo, ale satysfakcja, gdy w końcu się udało – bezcenna! Mogę zdradzić, że patent polegał na tym, by przycisnąć spust migawki już w momencie, gdy samochody pojawiały się na horyzoncie 😉


Red Bull Air Race w Abu Dhabi
Na zakończenie wycieczki podjechaliśmy jeszcze do supermarketu, żeby kupić moje ukochane daktyle i coś do zjedzenia na drogę. Na sporym trawniku przed sklepem, z widokiem na drapacze chmur, szykował się jakiś piknik, przyszło sporo młodzieży i rodzin z dziećmi. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że prosto z zakupów trafiliśmy na… mistrzostwa świata Red Bull Air Race! Samoloty z gracją przemykały pomiędzy wieżowcami i nad plażą Corniche, pozostawiając po sobie ślady w barwach narodowych krajów stających do rywalizacji. Zapierające dech w piersiach, skomplikowane akrobacje świadczyły o mistrzostwie pilotów, a każda kolejna formacja zdobywała większy aplauz zgromadzonych tłumów. To było nie tylko idealne zakończenie naszych zimowych wakacji, ale też zupełnie niespodziewane spełnienie jednego z moich marzeń – zawsze chciałam zobaczyć lotniczą rywalizację Red Bulla!
Sukienki hiszpanki – Made in Spain (Ewelina)
Pewnego lata wracałam ochoczo z targu staroci w Hiszpanii. W pełni zadowolona z wynalezionych skarbów, zdecydowanym krokiem maszerowałam już w stronę wypożyczonego na czas wakacyjnych wojaży mieszkania. Żar niesłychanie lał się z nieba, a uliczki eleganckiej Walencji zdawały się być jeszcze bardziej pokręcone. Nagle usłyszałam odgłosy wystrzeliwanych fajerwerków. Było dopiero wczesne popołudnie, dlatego z pewną dozą ciekawości, ale też nieufności udałam się w kierunku hucznych odgłosów.
Wnet znalazłam się na niewielkim placu otoczonym drzewami, a leniwa sjesta w mig przerodziła się w fiestę pełną Hiszpanów! Tak oto trafiłam, zupełnie przypadkowo i niespodziewanie, w sam środek hiszpańskiego ślubu. Pierścionek z błyszczącym diamentem, szlachetny jedwab powiewający na wietrze, burgundowa śliwka w blasku słońca, wystukujące rytm hiszpańskie los tacones … podziwom dla kreacji nie było końca!


I jak tu nie kochać niespodzianek? Dajcie znać, jakie miłe niespodzianki spotkały Was podczas podróży 🙂