Dublin. Kolorowe drzwi irlandzkiej stolicy
Czym urzeka irlandzka stolica? Gdzie znajdziecie kolorowe drzwi, z których słynie Dublin? Gdzie spotkacie stada owiec? Czy naprawdę w Dublinie zawsze pada? Czy najlepiej rozgrzać się po zwiedzaniu? Gdzie można poczuć się, jak bohater znanej powieści? O swojej wyprawie do Dublina opowiada Ewelina 🙂
City break w Dublinie
Bezpośredni przelot z Poznania, krótka chwila w przestworzach i szybkie lądowanie w największym porcie lotniczym na wyspie Irlandii. Dwa duże terminale, chwila konsternacji i już znajduję się w dwupiętrowym autobusie wiozącym mnie w sam środek zielonej stolicy. Jest to mój trzeci city break w Dublinie, a za każdym razem miasto witało i żegnało mnie strugami rzęsistego deszczu. Choć rozum podpowiada obranie nieco bardziej słonecznego kierunku na weekendowe wojaże, stolica Irlandii po raz kolejny zwabia mnie i oczarowuje na nowo. Tu z pewnością zabawa potrwa do białego rana!
Nie tylko dla moli książkowych
Warto wcześniej zarezerwować bilet online do największej biblioteki Irlandii. Mieści się ona tuż przy słynnej irlandzkiej uczelni Trinity College, na terenie dawnego klasztoru augustianów. Biblioteka skrywa nie tylko książki, ale również czasopisma, rękopisy oraz mapy. Najsłynniejszą księgą, jaką można tutaj zobaczyć jest niewątpliwie Book of Kells, uznawana za narodowy skarb Irlandii. To zapisana ręcznie księga, pochodząca z około 800 roku, bogato zdobiona przez celtyckich mnichów. Niejednego współczesnego artystę zachwyci precyzja zdobień manuskryptu, od motywów roślinnych po słynne inicjały. Wisienką na torcie okazała się jednak Długa Sala, która jest największym pomieszczeniem bibliotecznym w Europie. Po obu stronach można podziwiać okazałe wnęki z uginającymi się pod ciężarem książek półkami. Klasyczne drewniane drabinki, charakterystyczny zapach dawno nie otwieranej księgi i prawdziwa gra świateł za sprawą wysokich okien stanowią o klimacie tego miejsca. Choć Bibliotekę Trinity College zobaczymy w scenie Star Wars, a nie na planie Harrego Pottera, zdecydowanie bardziej poczułam się tutaj jak Hermiona w otoczeniu swoich ulubionych czarodziejskich manuskryptów.
Konstrukcyjny majstersztyk
W największym mieście Irlandii nie brakuje licznych mostów, a jeden z nich zdecydowanie przykuł moją uwagę. Konstrukcja im. Samuela Becketta to podwieszany most z przęsłem nisko położonym nad lustrem wody. Dzięki obrotowemu mechanizmowi zwinnie przepuszcza on statki płynące rzeką Liffey. Jest podtrzymywany przez kable podwieszone do pylonu. Kształt nawiązuje do harfy, która jest symbolem Irlandii. Jest to niewątpliwie gratka dla miłośników nowoczesnej architektury. Czy to dobrze wydane 60 milionów euro? Oceńcie sami! Natomiast będąc w centrum miasta, nie sposób wręcz nie trafić na most O’Connell Brigde, wzniesiony ku czci irlandzkiego polityka i burmistrza Dublina Daniela O’Connella.
Czas się rozgrzać!
Podczas każdej z moich wizyt w Dublinie na stole zawsze królowała kawa po irlandzku. Choć przepis na irish coffee dostępny jest na kilkudziesięciu stronach o gotowaniu, nigdzie nie smakuje ona tak jak w irlandzkim barze czy kawiarni. Do przygotowania będzie potrzebna z pewnością mocna, czarna kawa, oczywiście irlandzka whiskey, a także cukier trzcinowy i śmietana. Jest to sprawdzony sposób na szybkie rozgrzanie się po kilku godzinnej przechadzce wietrznymi ulicami Dublina. Drugim sposobem będzie zamówienie najpopularniejszego w Irlandii piwa o nazwie Guinness. Jest to bardzo ciemne piwo o słodko-gorzkim smaku. O jego oryginalności świadczy też piana, niezwykle gęsta, bardzo trwała i przede wszystkim kremowa. W Dublinie na pewno dostaniecie właściwie nalaną pintę Guinnessa! Warto wybrać się przynajmniej na kilka godzin do Guinness Storehouse. Jest to interaktywne Muzeum Browaru z możliwością degustacji. Na miejscu można dowiedzieć się więcej o gatunku piwa stout czy symbolu harfy, która znajduje się również w herbie Irlandii.
Zobacz też:
Kolorowe drzwi Dublina – georgiańska feeria barw
Koniecznie trzeba wybrać się poza ścisłe centrum Dublina. Wystarczy odbić 3 kilometry na południe, aby znaleźć się na wewnętrznych przedmieściach miasta, w dzielnicy Rathmines. Jest to rejon pocztowy nr 6, co znacznie ułatwia lokalizację. Od razu wiadomo, że znajdujemy się na południe od Wielkiego Kanału łączącego wschodnie wybrzeże Irlandii z Oceanem Atlantyckim. Grand Canal to dziś prawdziwa atrakcja turystyczna Dublina oraz idealne miejsce na długie spacery. W tzw. southside mój wzrok szybko powędrował znad kanału na kolorowe drzwi irlandzkich domów. Zaskoczona ich mnogością, z radością zaczęłam zgłębiać historię tutejszej architektury. Choć usłyszałam przynajmniej 3 legendy ich powstania, podzielę się z Wami moją ulubioną 🙂 Niegdyś dwóch znanych irlandzkich pisarzy George Moore oraz Oliver St. John Gogarty było sąsiadami na Ely Place w Dublinie. Gogarty miał zwyczaj wracać do domu pod wpływem alkoholu i pukać w drzwi Moore’a zamiast swoich. Moore pomalował swoje drzwi na zielono, aby sąsiad uniknął kolejnej pomyłki. Moore nie pozostał dłużny sąsiadowi, szybko odpłacił się malując swoje drzwi na kolor czerwony. To rozpoczęło prawdziwy efekt domina! Polecam powłóczyć się mniejszymi uliczkami Dublina i znaleźć swój ulubiony kolor drzwi. Jest naprawdę w czym wybierać – bijący po oczach róż, lazurowy błękit niczym z greckiej wyspy, prawdziwie soczysta irlandzka zieleń i żółć jakiej nie powstydziłby się żaden kanarek.
Glendalough – w krainie owiec
W słoneczny dzień postanowiłam wybrać się do Glendalough na spotkanie słynnych irlandzkich owiec. Polecam wyrwać się z sideł miasta na jednodniową wycieczkę do majestatycznej doliny położonej u stóp gór Wicklow na południe od stolicy Irlandii. Okazałe jeziora, olbrzymie paprocie i szum rzeki w tle – tak w skrócie można opisać to miejsce. Najwięcej czasu spędziłam badając ruiny klasztoru Glendalough. Świetnie zachowany kościółek, mroczna wieża i rozległy cmentarz z celtyckimi krzyżami tworzą niezwykły i zarazem surowy klimat tego miejsca. Ostatnim obrazem jaki zapamiętałam z tej wyprawy są stada irlandzkich owiec w otoczeniu starych kamiennych domostw. Tutaj utrudnieniem dla polskiego kierowcy może być nie tylko ruch lewostronny, ale również przechadzający się środkiem drogi biały zwierzęcy symbol Irlandii.
Rybia łuska i klify Greystones
Będąc w Dublinie na weekend, nie sposób nie wybrać się na wschodnie wybrzeże Irlandii. Miejscowość Bray będzie doskonałym wyborem – jest przede wszystkim dobrze skomunikowana ze stolicą Irlandii, a pociągiem szybko pokonamy odległość ok. 20 km. Na miejscu czeka na nas zupełnie inny klimat Irlandii, szczególnie jeśli natrafimy na idealnie mroczną pogodę, kiedy miasto spowite jest gęstą mgłą. Wzdłuż nadmorskiego brzegu biegnie linia kolejowa, a widoki z okna pociągu są po prostu bajeczne. Spacer zaczęłam od nadmorskiej wiktoriańskiej promenady, a skończyłam na 7-kilometrowej wędrówce cudownymi klifami. Były to wspaniałe 2 godziny pełne panoramicznych widoków i rozbryzgującej o skaliste wybrzeże morskiej piany. Morze Irlandzkie tego dnia zadbało o mrożącą krew w żyłach scenerię! Wędrówka zakończyła się w nadmorskiej miejscowości Greystones, gdzie czekał na mnie najlepszy Fish&Chips.
Diabeł tkwi w szczegółach
Czy podobała mi się stolica Irlandii? Oczywiście! Czym dokładnie zachwyca, nie jestem w stanie odpowiedzieć. Może to ta ciemna zieleń, wilgotność i bujne paprocie, czyli idealne miejsce dla roślinoholika takiego jak ja. Może to te klify spowite mgłą i samotna latarnia na końcu wyspy, sto razy lepsze niż dobry serial z morderstwem w tle czy książka kryminalna. A może to te szalone, kolorowe drzwi surowych domów, które tak bardzo chciałabym mieć u siebie, a wciąż wstydzę się przemalować. Lub ta muzyka grana na żywo w każdym zaułku centrum miasta, choć nie rozumiałam większości irlandzkich słów. W sumie czy to ważne? Jedno jest pewne, jak raz wpadniesz w irlandzki wir Dublina, nieprędko przyjdzie Ci się z nim rozstać. Slán leat i do następnego razu!
P.S. Szybki city break w krainie Guinnessa? Sprawdźcie naszą ofertę grupową lub pytajcie o pakiety indywidualne.